STRÓJ POLSKI
Parę lat temu na jakiejś końskiej imprezie, do kolegi odzianego w staropolski żupan i delię podeszło dwóch kowbojów w jeansach , kapeluszach i kamizelkach z frędzlami. Przyglądali mu się chwilę z uwagą, a następnie jeden z nich zapytał : co za pajaca udajesz? Przyjaciel delikatnie pogładził dłonią rękojeść szabli, zawadiacko spojrzał im w oczy i powiedział, że woli udawać polskiego szlachcica, niż amerykańskiego pastucha od krów.
Często lubimy mieć poczucie niedowartościowania, zaścianka, czy syndrom zabitej dechami prowincji. Tymczasem mimo ogromnych wpływów ze wschodu i zachodu, zmieniających się obyczajów i mód, pomimo wrodzonej nam tendencji do naśladownictwa, czy też zmienności smaków, a nawet tego, że na polskim tronie często, gęsto zasiadali przedstawiciele innych nacji, zachowaliśmy coś absolutnie unikalnego. Jesteśmy bowiem obok Węgier jedynym krajem w Europie, w którym zachował się tradycyjny, uświęcony tradycją strój narodowy. Za jego twórcę należy uznać z pewnością kulturowy i geograficzny tygiel, w którym przez wieki żyliśmy, a także jakąś niepokorność i odmienność w charakterze i duchu Polaka, która kazała mu się silić na oryginalność. Nasze odwieczne aspiracje pro zachodnie zderzają się ogromną fascynacją wschodem i orientem, tworząc jedyną w swoim rodzaju mieszankę. Jako ilustracja przychodzi mi w tym miejscu na myśl postać hrabiego Wacława Rzewuskiego. Z jednej strony to gruntownie wykształcony w Wiedniu, bywały na salonach, kulturalny europejski magnat. Z drugiej zaś to przesłynny emir, Beduin przemierzający pustynię na grzbietach ukochanych arabów, czy ataman Rewucha szalejący konno po bezkresnych ukraińskich stepach. Tę kulturę i szyk, a jednocześnie dzikość i fantazję widać w polskim szlacheckim stroju. Nie zapominajmy bowiem, że przez całe wieki mieliśmy za sąsiada potężne imperium otomańskie. Jak podają specjaliści największy wpływ wschodu na kostium polski ma miejsce po kampaniach Jana III Sobieskiego. To również czas, w którym ubiór polski jest najświetniejszy w całej swojej historii. Mało tego, swoją malowniczością i bogactwem podbija Europę, robiąc wrażenie na artystach i mistrzach pędzla. Badacze twierdzą nawet , że Rembrant czy Rubens musieli widzieć i znać stroje polskie, ponieważ ubierali w nie swoje postacie, a już zwłaszcza te, którym chcieli nadać cechy egzotyzmu i wyrafinowanego przepychu. Co tu dużo gadać, polskie poselstwa pojawiające się wówczas na europejskich dworach wprost rwały za oczy barwnością, przepychem, a i nutką jakiejś magnetycznej tajemniczości rodem z dzikich pól. Jestem również przekonany, że owe poselstwa łamały także serca włoskich, francuskich, czy niemieckich księżniczek. Inna sprawa, że było na co patrzeć i czym się zachwycać. Polskie stroje szyte były ze złotogłowia, jedwabiu, adamaszku, delie miały sobolowe kołnierze, ba całe futra szyto z niezwykle drogich i poszukiwanych w owym czasie Soboli. Soból był bowiem symbolem bogactwa i dostojności, a szata podbita tym futrem kosztowała 2000 talarów. Skóry z soboli były też bardzo prestiżowym prezentem czy upominkiem. Jako ciekawostkę warto dodać, że główny targ na sobole odbywał się w Lublinie, na św. Szymona.
Dyktatorami – jeśli tak można powiedzieć – ówczesnej mody, zwłaszcza wśród średniej szlachty byli żołnierze. To właśnie oni z każdej wojny, czy wyprawy przywozili nowe obyczaje, wzory, pomysły, powiedzielibyśmy dzisiaj trendy, za którymi podąża ślepo cała młodzież, jak również średnio zamożna szlachta. Tu rzecz ciekawa, pomimo fascynacji obcymi krajami, ewidentnemu naśladownictwu, czy wręcz zauroczeniu obcym strojem, kontusz polski jest zawsze czymś innym niż kontusz turecki, czy tatarski dołoman, polski różni się od dołomana węgierskiego, a nasza delia jest inna niż niemiecka.
Okazuje się, że żołnierz w owych czasach decyduje nie tylko o modzie, ale także o fryzurze. Razu pewnego, znany w całej Rzeczypospolitej z odwagi i waleczności, a jeszcze bardziej z rozpasanej fantazji, strażnik koronny Samuel Łaszcz postanawia wysoko przystrzyc sobie czuprynę. Nowa moda chwyta do tego stopnia, że już wkrótce cała szlachta chodzi wysoko i czubato przystrzyżona.
Moda kreowana przez żołnierzy ma siłą rzeczy jeszcze i tę właściwość, że skrojona jest pod konia. Bo nie zapominajmy, że ówczesny rycerz większość czasu spędza na grzbiecie wierzchowca, a zatem jego strój musi być dostosowany do wymogów konnej jazdy. I rzeczywiście żołnierskie ubiory pomimo ogromnego czasem przepychu, zwracają uwagę swoją praktycznością i przystosowaniem do konnej jazdy. Delie, kontusze , żupany są nieco krótsze, z odpowiednimi wycięciami, lekkie, wygodne i nie krępujące ruchów.
O polskim stroju narodowym, jego ewolucji na przestrzeni wieków, charakterze , obcym wpływom, wreszcie zmieniającym się co chwilę różnorodnym, przebogatym nazewnictwie można by napisać nie jedną książkę, a ja opowiadam to wszystko, żeby wreszcie postawić sakramentalne pytanie:Czy mając tak cudowną spuściznę, oparcie w historii, sprawdzone i wypróbowane przez pokolenia wzory, możemy dzisiaj siadać na konia w – jak to określają badacze tamtych epok – uświęconym tradycją stroju polskim? Pewnie, że możemy, a może nawet powinniśmy…
Zresztą nie jest to aż takie trudne. Absolutną podstawę stanowi żupan, który w talii przewiązujemy kontuszowym pasem. Na wierzch zakładamy delię bez rękawów, ale za to z kołnierzem. Na głowę czapa z trzęsieniem i piórami. Tutaj dopuszczalne jest pewne unowocześnienie. Jeśli ktoś pewniej czuje się w toczku czy kasku, a jednocześnie nie chciałby stracić nic ze staropolskiego klimatu, może go obszyć np. lisią skórą i wówczas jest bezpiecznie, i z atestem, albo jak mawiał niezapomniany Kazimierz Pawlak: podług rozumu i przepisów przeciwpożarowych.
Ciekawe, że staropolska moda prawie nic nie wspomina na temat spodni. Wiadomo, że w użyciu były pludry czy też szarawary, które swobodnie opadały na buty. Uszycie ich nie jest żadnym problemem, warto tylko pamiętać aby od strony wewnętrznej pozbawione były ostrych szwów, a najlepiej jakby nie miały ich wcale. Pod żupan z powodzeniem możemy założyć także normalne bryczesy. Do tego długie buty, ewentualnie sztyblety z nierzucającymi się w oczy czapsami. Jeśli doskwiera nam ciepło, możemy zrzucić delię i pozostać na koniu w samym żupanie, i prawdę mówiąc w sezonie wiosenno – jesiennym najczęściej jeździ się właśnie w ten sposób. Na lato wystarczy nam staropolska, klimatyczna koszula na stójce. Może być lniana, bądź z jedwabiu, czy innego materiału, ważne aby była dość szeroka, obszerna, nie krępująca ruchów. Prawdę mówiąc wariantów jest całe mnóstwo i wszystko zależy od naszej inwencji. A tej jak uczy historia w kwestii stroju nigdy nam nie brakowało. Warto dodać jeszcze jedno, otóż w staropolskich ubiorach przepięknie na koniach prezentują się białogłowy. Z drugiej strony nie ma się co dziwić, bo jeśli Polak w całej Europie ma od wieków najlepszy gust do strojów, to siłą rzeczy i do płci nadobnej mieć musi.
Jeszcze parę lat temu, kiedy całą kompaniją pojawialiśmy się gdzieś konno, ludzie po chutorach gadali, żeśmy są uciekinierami z kart Trylogii. Dzisiaj takich koniarzy jest coraz więcej i nie są traktowani jak kompletne świry. Teraz czekam na moment kiedy „Kmicicowa” moda dotrze także do salonów jeździeckich. Marzy mi się aby koniarz wchodząc do sklepu jeździeckiego oprócz stroju angielskiego lorda, czy amerykańskiego kowboja, mógł również nabyć tradycyjny strój polski.
W końcu nie wypadliśmy sroce spod ogona…